Dziwiłem się swego czasu, że ZBiLK zastąpił procedurę przyznawania mieszkań w systemie ciągłym rozwiązaniem cyklicznym: ZBiLK ma pół tysiąca pustostanów. Zastanawiałem się, czy dla aktualizacji kolejki potrzebny jest nowy system wniosków i czy wymaga to, by przez kilka miesięcy te lokale stały puste?
Kolejne doniesienie prasowe przynoszą czarny scenariusz: W drugiej połowie marca będą gotowe listy z nazwiskami osób, z którymi podpiszemy umowy najmu - precyzuje Tomasz Owsik - Kozłowski z Zarządu Budynków i Lokali Komunalnych w Szczecinie. - Ze względu na procedurę odwoławczą, pierwsi najemcy wejdą do mieszkań w lipcu (regiodom.pl). Czyli porządkowanie sprawy zajmuje urzędnikom pół roku albo i dłużej. W tym czasie 500 lokali w Szczecinie, zamiast być zasiedlonymi - pozostaje puste, a koszty opłat czynszowych ponosi pośrednio budżet miasta poprzez wzrost zadłużenia ZBiLK-u.
Dla mnie jest to niezrozumiałe. Zapewne ludzie, którzy w końcu ujrzą, po pewnie prawie 3/4 roku (składanie wniosków, pół roku rozpatrywania, odwołania) lokal, o który się ubiegali, będą mniej lub bardziej szczęśliwi. Ale porównując sytuację do pierwszej z brzegu sformalizowanej, szczecińskiej procedury, np. naboru dzieci do przedszkoli można się dziwić, że złożenie wniosku i rekrutacja do przedszkola może zamknąć się w datach: 11 marca - 19 kwietnia (ok. 5 tygodni) a do najmu mieszkania - w kilku miesiącach. Przedszkola publiczne w Szczecinie, to ponad 7,5 tys. miejsc w ok. 50 placówkach. Wniosków o mieszkanie jest 5,3 tys. a lokali 500. Skala problemu nie jest więc znacząco większa, o ile ZBiLK ma dobrą inwentaryzację własnych zasobów a kwestionariusz wniosku w sposób jednoznaczny umożliwia klasyfikację i ocenę potrzeb wnioskodawców.
Czy ZBiLK jest niewydolny organizacyjnie?
AKTUALIZACJA: Wg www.mmszczecin.pl lista mieszkań ma być zamknięta w okolicach lipca czy też mieszkania mają być przekazane w III kwartale. Zważywszy, że wnioski składano w październiku zeszłego roku wydaje się, że 3/4 roku może nie starczyć urzędnikom na "wdrożenie nowej polityki mieszkaniowej". Jest też pozytywna kwestia, jeśli ktoś ma wiedzę o pustostanie, to może go zgłosić: zgłoś pustostan w Szczecinie.
Pracuj mądrze a nie ciężko... ...komentuj i cytuj do woli.
Na blogu www.jerzybielec.blogspot.com stosowane są pliki cookies w celach statystycznych. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa komputerze. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących przechowywania i uzyskiwania dostępu do cookies przy pomocy ustawień przeglądarki.
[Zamknij]
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą just in time. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą just in time. Pokaż wszystkie posty
piątek, 8 marca 2013
poniedziałek, 28 stycznia 2013
Ile można na kasie w markecie? Czyli rzecz o wydajności pracy
Niejednokrotnie podziwiałem w różnych supermarketach w jak zły sposób organizowane są stanowiska kasowe. Ale inspiracją tego wpisu jest doniesienie Gazety Wyborczej: Strajk w Tesco? Nie chcą skanować 1500 produktów na godzinę. Wcześniej na ten temat też już pisano: Pisk czytnika co 2,25 sekundy. Norma tempa skanowania dla kasjerek w Tesco.
Zatem tym razem nie będę pisał o błędach w konstruowaniu i organizacji samych kas a skupię się na organizacji pracy na stanowisku.
W artykule czytam, że przeciętny pracownik ma kasować w ciągu godziny od 1200 do 1500 artykułów. Związkowcy oczywiście są przeciwni, pracodawca dąży zaś do wzrostu wydajności. Jaka powinna być norma? Jest to bardzo łatwo policzyć - o ile zastosowałoby się naukowe metody - chodzi o wykonanie fotografii dnia roboczego na stanowisku kasjerki (ma to drugorzędne znaczenie) oraz badania chronometrażowego.
Podejrzewam, że pracodawca ma dostęp do statystyk z kas fiskalnych i zwyczajnie wyciągnął z nich jakiś wniosek, przyjął normę np. najszybszej lub średniej kasjerki. W pierwszej lub środkowej godzinie pracy. Jest to oczywiście bardzo dobra metoda, o ile wytypuje się wcześniej stanowisko zgodnie z naukowymi zasadami. Raczej nie podejrzewam kierownictwa, by zwyczajnie wzięło "normę z sufitu". Lub, że wybrało najwyższe możliwe wartości i określiło je jako normę, zgodnie z koncepcją: stachanowca. Niemniej firma, która nie chce strajków nie powinna mieć problemów z podaniem np. 5. i 95. centyla wydajności z kas.
Oprócz złej organizacji stanowisk kasowych w supermarketach, bardzo często zatrudnia się w nich osoby przypadkowe, korzysta się z outsoursingu - jest to ewidentnie strategia kosztowa realizowana przez większość sieci sprzedażowych w Polsce. Zamiast stawiać na wypracowanie metod najefektywniejszej pracy oraz dobre szkolenie - optymalizuje się koszty poprzez zatrudnienie gorzej wyszkolonych, czasami przypadkowych osób do relatywnie prostej pracy. Zwalnia to przeciętnego pracodawcę z odpowiedzialności za pracownika, jego zdrowie, etc. Złą jakość obsługi tłumaczy się wyłącznie niskim poziomem pracowników a nie oszczędzaniem na organizacji stanowisk pracy czy szkoleniach.
Wracając jednak do zasadniczego pytania, czy jest to dużo? Z pewnością można mówić, że wkraczamy przy takich wartościach w zakres monotypowości pracy - czyli w karcie oceny ryzyka, którą pracodawca ma obowiązek przedstawić każdemu pracownikowi powinna być szczegółowa analiza w zakresie zmniejszenia monotypowości pracy.
Ponadto 1200 produktów, to średnio 20 produktów na minutę. Ale to nieprawdziwe dane, należy od nich odliczyć czas na skasowanie pieniędzy (płatność terminalem), rozliczenie bonów, etc. Albo sieć wlicza to w normę godzinową, albo liczy tylko średni czas "od pierwszego produktu do ostatniego" i odlicza czas na kasowanie. Z prasowego doniesienia nie sposób tego wywnioskować, a spotkałem się z różnymi standardami liczenia tej normy.
Zatem potrzebne nam kolejne założenie: od normy nie odlicza się czasu obsługi kasowej, a przeciętny klient ma około 30 produktów w koszyku, co znaczy, że w ciągu godziny kasowanych jest ok. 40 klientów. Jeśli kasowanie pieniędzy trwa choćby 30 sekund, to 40 klientów zabiera 20 z 60 minut. Pozostałe 40 minut pozostaje na skanowanie 1200 produktów, tj. 2 sekundy na produkt.
Norma dotycząca np. szybkości ruch rąk zakłada rozłożenie kart z talią 52 kartową w tzw. tempie normalnym pracy w 30 sekund. Ale jest to norma dla jednolitego, lekkiego produktu, który ma zawsze te same parametry a praca wykonywana jest bez precyzji i żadnych przestojów.
Czy zatem takie tempo jest możliwe do utrzymania? Myślę, że mogłoby być teoretycznie możliwe, ale w praktyce jest ono niezwykle wysokie. Żeby móc takiego tempa wymagać należałoby spełnić kilka postulatów, jedynie w części realnych. Zacznijmy od realnych:
Zatem tym razem nie będę pisał o błędach w konstruowaniu i organizacji samych kas a skupię się na organizacji pracy na stanowisku.
W artykule czytam, że przeciętny pracownik ma kasować w ciągu godziny od 1200 do 1500 artykułów. Związkowcy oczywiście są przeciwni, pracodawca dąży zaś do wzrostu wydajności. Jaka powinna być norma? Jest to bardzo łatwo policzyć - o ile zastosowałoby się naukowe metody - chodzi o wykonanie fotografii dnia roboczego na stanowisku kasjerki (ma to drugorzędne znaczenie) oraz badania chronometrażowego.
Podejrzewam, że pracodawca ma dostęp do statystyk z kas fiskalnych i zwyczajnie wyciągnął z nich jakiś wniosek, przyjął normę np. najszybszej lub średniej kasjerki. W pierwszej lub środkowej godzinie pracy. Jest to oczywiście bardzo dobra metoda, o ile wytypuje się wcześniej stanowisko zgodnie z naukowymi zasadami. Raczej nie podejrzewam kierownictwa, by zwyczajnie wzięło "normę z sufitu". Lub, że wybrało najwyższe możliwe wartości i określiło je jako normę, zgodnie z koncepcją: stachanowca. Niemniej firma, która nie chce strajków nie powinna mieć problemów z podaniem np. 5. i 95. centyla wydajności z kas.
Oprócz złej organizacji stanowisk kasowych w supermarketach, bardzo często zatrudnia się w nich osoby przypadkowe, korzysta się z outsoursingu - jest to ewidentnie strategia kosztowa realizowana przez większość sieci sprzedażowych w Polsce. Zamiast stawiać na wypracowanie metod najefektywniejszej pracy oraz dobre szkolenie - optymalizuje się koszty poprzez zatrudnienie gorzej wyszkolonych, czasami przypadkowych osób do relatywnie prostej pracy. Zwalnia to przeciętnego pracodawcę z odpowiedzialności za pracownika, jego zdrowie, etc. Złą jakość obsługi tłumaczy się wyłącznie niskim poziomem pracowników a nie oszczędzaniem na organizacji stanowisk pracy czy szkoleniach.
Wracając jednak do zasadniczego pytania, czy jest to dużo? Z pewnością można mówić, że wkraczamy przy takich wartościach w zakres monotypowości pracy - czyli w karcie oceny ryzyka, którą pracodawca ma obowiązek przedstawić każdemu pracownikowi powinna być szczegółowa analiza w zakresie zmniejszenia monotypowości pracy.
Ponadto 1200 produktów, to średnio 20 produktów na minutę. Ale to nieprawdziwe dane, należy od nich odliczyć czas na skasowanie pieniędzy (płatność terminalem), rozliczenie bonów, etc. Albo sieć wlicza to w normę godzinową, albo liczy tylko średni czas "od pierwszego produktu do ostatniego" i odlicza czas na kasowanie. Z prasowego doniesienia nie sposób tego wywnioskować, a spotkałem się z różnymi standardami liczenia tej normy.
Zatem potrzebne nam kolejne założenie: od normy nie odlicza się czasu obsługi kasowej, a przeciętny klient ma około 30 produktów w koszyku, co znaczy, że w ciągu godziny kasowanych jest ok. 40 klientów. Jeśli kasowanie pieniędzy trwa choćby 30 sekund, to 40 klientów zabiera 20 z 60 minut. Pozostałe 40 minut pozostaje na skanowanie 1200 produktów, tj. 2 sekundy na produkt.
Norma dotycząca np. szybkości ruch rąk zakłada rozłożenie kart z talią 52 kartową w tzw. tempie normalnym pracy w 30 sekund. Ale jest to norma dla jednolitego, lekkiego produktu, który ma zawsze te same parametry a praca wykonywana jest bez precyzji i żadnych przestojów.
Czy zatem takie tempo jest możliwe do utrzymania? Myślę, że mogłoby być teoretycznie możliwe, ale w praktyce jest ono niezwykle wysokie. Żeby móc takiego tempa wymagać należałoby spełnić kilka postulatów, jedynie w części realnych. Zacznijmy od realnych:
- towar musiałby mieć metki (kody paskowe) wyraźne, zawsze dające się skanować, łatwe do znalezienia
- towar musiałby być pakowany w nietłukące się lub trudno tłukące się opakowania
- ważenie towaru musiałoby być zoptymalizowane bezpośrednio "na kasie" lub wykonywane poza kasą
- w kasach zawsze musiałby być zapas drobnych, żeby kasjer nie musiał dbać o to, jakie monety wydaje
- wszelkie wezwania pomocy do kasy powinny się odbywać błyskawicznie
- kasy powinny być zawsze sprawne, absolutnie zoptymalizowane
- terminale płatnicze działałby bez żadnych opóźnień
Czy odpowiedziałem? Nie, zarysowałem jedynie kontekst tej kwestii. Czy można podać realną wartość - tak - trzeba byłoby dokonać kilkudniowej lub kilkugodzinnej (kamery przemysłowe) analizy nagrań z kas oraz pobrać statystyki a w szerszym kontekście zbadać jakość pracy całego sklepu.
Niestety w strategii niskokosztowej trudno sobie wyobrazić, że sieć handlowa zdecyduje się postawić na konieczną do najlepszej obsługi jakość - prędzej będzie się godzić na niski standard obsługi i udawać, że go optymalizuje poprzez podnoszenie norm ilościowych a nie poprzez optymalizację jakości przechodzącą w ilość.
A tu taka ciekawostka o sieci Wal-Mart, szczególnie podoba mi się ten kawałek o programach optymalizujących sprzedaż ze względu na prognozę pogody: Wal-Mart.
AKTUALIZACJA 2: Nie wprowadzono, aż tak drastycznych norm, o czym można przeczytać w artykule: Tesco obniża normy dla kasjerek. Mogą skanować 1250 produktów na godzinę, było 1500.
AKTUALIZACJA 3: W Lidlu strajk i 1800 produków na godzinę? Warto też rzucić okiem na komentarz internauty: dyskont w UK.
Niestety w strategii niskokosztowej trudno sobie wyobrazić, że sieć handlowa zdecyduje się postawić na konieczną do najlepszej obsługi jakość - prędzej będzie się godzić na niski standard obsługi i udawać, że go optymalizuje poprzez podnoszenie norm ilościowych a nie poprzez optymalizację jakości przechodzącą w ilość.
A tu taka ciekawostka o sieci Wal-Mart, szczególnie podoba mi się ten kawałek o programach optymalizujących sprzedaż ze względu na prognozę pogody: Wal-Mart.
AKTUALIZACJA: Poza mobilizacją pracowników do pracy przyjmowanie norm bywa niekiedy pretekstem umożliwiającym zwolnienia. W niektórych firmach wygórowane plany sprzedażowe lub normy wykonania mają być wyłącznie środkiem presji na pracownika i pozwalać pracodawcy w dowolnym momencie uzasadnić zwolnienie pracownika, który nie realizuje niemożliwych do zrealizowania norm. Przykładowo w ten sposób niektóre firmy i instytucje pozyskują rodziny pracowników, jako klientów. Czy tak jest w tym wypadku? Podkreślę raz jeszcze - trzeba byłoby policzyć. Z naukowego punktu widzenia, aż się prosi, żeby to policzyć...
AKTUALIZACJA 3: W Lidlu strajk i 1800 produków na godzinę? Warto też rzucić okiem na komentarz internauty: dyskont w UK.
czwartek, 25 października 2012
ZBiLK ma pół tysiąca pustostanów
Czytam artykuł w Głosie Szczecińskim nt. liczby oczekujących w Szczecinie na przyznanie mieszkania komunalnego i dowiaduję się, że w Szczecinie jest około 500 pustostanów. Tyle pustych mieszkań oznacza, w przeliczeniu, że ponad 8 dziesięciopiętrowych wieżowców (punktowców) o średnio 6 mieszkaniach na pietrze pozostaje w Szczecinie puste. Albo jest to ze 3 razy tyle pustych kamienic.
Co miesiąc jednostka budżetowa ZBiLK samodzielnie płaci wspólnotom mieszkaniowym, w których najczęściej zlokalizowane są te mieszkania opłaty stałe i ryczałtowe, mógłby też pobierać na swoje konto czynsz. Co miesiąc każde niezasiedlone mieszkanie kosztuje pośrednio szczecińskiego podatnika przynajmniej 350 zł, czyli co miesiąc budżet jednostki budżetowej traci na fakcie niewynajmowania 175 tysięcy złotych.
Czytam też, że dotychczasowy system ciągłej klasyfikacji osób do mieszkań zastąpiono rozwiązaniem "akcyjnym", ponieważ oficjalnie część kolejkowiczów była już niezainteresowana, a faktycznie urzędnicy ZBiLK nie potrafili zaktualizować danych ok. 16 tysięcy oczekujących osób. Mieli za to 80 tysięcy na wysłanie informacji o podwyżkach czynszów, które to informacje zostały na ostatniej Radzie Miasta zmienione.
Zastanawiam mnie jedna kwestia: jak długo te mieszkania stoją puste? Ile miesięcy po 175 tys. zł dokłada do tego rozwiązania przeciętny podatnik? O ile niższe mogłby być podwyżki czynszu, jakie na kolanie wprowadzane są w Szczecinie, gdyby każde mieszkanie było tylko tak długo puste, jak to wymaga jego odświeżenie przed udostępnieniem nowemu lokatorowi?
Czy gospodarny właściciel może sobie pozwolić na utrzymywanie przez kilka miesięcy (akcja trwa już ponad miesiąc, pustostany także nie pojawiły się w liczbie 500 z dnia na dzień) i jeszcze będzie przez czas potrzebny na narady, odwołania, etc. utrzymywał ten majątek? Czy taką blokadę wykorzystania mieszkań uzasadnia nieumiejętność zwykłej weryfikacji dokumentów przez urzędników w systemie ciągłym? Czy w ZBiLK ktokolwiek studiował ekonomię i słyszał o systemie Just in time? albo o "inwentaryzacji w toku"?
Niedawno pisałem, że Szczecin zadłużony jest na blisko 800 mln, jego jednostki i spółki na podobną kwotę i planuje współfinansowanie spalarni kosztującej kolejne 800 mln złotych. ZBiLK jest zadłużony we wspólnotach, w których posiada lokale, wskazuje też, że dług jest wynikiem niepłacenia przez lokatorów i deklaruje "aktywną akcję eksmisyjną", czyli po prostu wysiedlanie niepłacących mieszkańców. Po co? Żeby uzbierać kolejne 500 lokali, które puste, niezasiedlone i opłacane przez ZBiLK czekać będą rok na lokatorów? Łatwiej ZBiLK-owi raz do roku zmuszać wszystkich chętnych mieszkańców do ponownego kompletowania wszystkich dokumentów, niż prosić tylko tych, którzy ze względu na pule mają na nie szanse o wykazanie prawa do ich dostania?
Może należałoby zastanowić się, kto postanowił zastąpić stary system i kto poniesie odpowiedzialność za kilka miesięcy utrzymywania pustostanów? I za to, że zamiast zorganizować efektywny system weryfikacji wniosków minimalizujący czas niewykorzystania zapasów i wysiłek kolejkowiczów - zorganizował sobie kilka miesięcy postoju, w którego czasie mieszkania czekają a urzędnicy przekładają dokumenty?
AKTUALIZACJA: ZBiLK twierdzi, że ma 493 lokale, których remont kosztować miałby 13 mln. Zakładając, że średnio mieszkania te mają po 45 metrów oznaczałoby to po 585 zł/m2 remontu. To bardzo dużo, bo w tej kwocie możliwy jest kapitalny remont: z wymianą elektryki, hydrauliki, gładzeniem ścian, położeniem tanich podłóg i wykafelkowaniem łazienek. Przy niskim standardzie oznaczałoby to nawet wymianę okien czy stolarki. Jednocześnie ZBiLK twierdzi, że płaci zaledwie po 35 tys. zł miesięcznie za utrzymanie tych mieszkań, co oznacza, że mieszkanie kosztuje go po 70 zł/miesiąc. Jestem niezmiernie ciekaw, jak to jest możliwe. Rozumiem, że ZBiLK nie wlicza utraconych korzyści w formie czynszu, jaki powinien pobierać. Ale sam fundusz remontowy i opłaty bieżące do wspólnot są chyba większe... no, może mniejsze, jeśli ZBiLK nie płaci funduszu i czeka na wyroki i dopiero wtedy uiszcza swoje długi. Zadziwiające są te różnice....
Co miesiąc jednostka budżetowa ZBiLK samodzielnie płaci wspólnotom mieszkaniowym, w których najczęściej zlokalizowane są te mieszkania opłaty stałe i ryczałtowe, mógłby też pobierać na swoje konto czynsz. Co miesiąc każde niezasiedlone mieszkanie kosztuje pośrednio szczecińskiego podatnika przynajmniej 350 zł, czyli co miesiąc budżet jednostki budżetowej traci na fakcie niewynajmowania 175 tysięcy złotych.
Czytam też, że dotychczasowy system ciągłej klasyfikacji osób do mieszkań zastąpiono rozwiązaniem "akcyjnym", ponieważ oficjalnie część kolejkowiczów była już niezainteresowana, a faktycznie urzędnicy ZBiLK nie potrafili zaktualizować danych ok. 16 tysięcy oczekujących osób. Mieli za to 80 tysięcy na wysłanie informacji o podwyżkach czynszów, które to informacje zostały na ostatniej Radzie Miasta zmienione.
Zastanawiam mnie jedna kwestia: jak długo te mieszkania stoją puste? Ile miesięcy po 175 tys. zł dokłada do tego rozwiązania przeciętny podatnik? O ile niższe mogłby być podwyżki czynszu, jakie na kolanie wprowadzane są w Szczecinie, gdyby każde mieszkanie było tylko tak długo puste, jak to wymaga jego odświeżenie przed udostępnieniem nowemu lokatorowi?
Czy gospodarny właściciel może sobie pozwolić na utrzymywanie przez kilka miesięcy (akcja trwa już ponad miesiąc, pustostany także nie pojawiły się w liczbie 500 z dnia na dzień) i jeszcze będzie przez czas potrzebny na narady, odwołania, etc. utrzymywał ten majątek? Czy taką blokadę wykorzystania mieszkań uzasadnia nieumiejętność zwykłej weryfikacji dokumentów przez urzędników w systemie ciągłym? Czy w ZBiLK ktokolwiek studiował ekonomię i słyszał o systemie Just in time? albo o "inwentaryzacji w toku"?
Niedawno pisałem, że Szczecin zadłużony jest na blisko 800 mln, jego jednostki i spółki na podobną kwotę i planuje współfinansowanie spalarni kosztującej kolejne 800 mln złotych. ZBiLK jest zadłużony we wspólnotach, w których posiada lokale, wskazuje też, że dług jest wynikiem niepłacenia przez lokatorów i deklaruje "aktywną akcję eksmisyjną", czyli po prostu wysiedlanie niepłacących mieszkańców. Po co? Żeby uzbierać kolejne 500 lokali, które puste, niezasiedlone i opłacane przez ZBiLK czekać będą rok na lokatorów? Łatwiej ZBiLK-owi raz do roku zmuszać wszystkich chętnych mieszkańców do ponownego kompletowania wszystkich dokumentów, niż prosić tylko tych, którzy ze względu na pule mają na nie szanse o wykazanie prawa do ich dostania?
Może należałoby zastanowić się, kto postanowił zastąpić stary system i kto poniesie odpowiedzialność za kilka miesięcy utrzymywania pustostanów? I za to, że zamiast zorganizować efektywny system weryfikacji wniosków minimalizujący czas niewykorzystania zapasów i wysiłek kolejkowiczów - zorganizował sobie kilka miesięcy postoju, w którego czasie mieszkania czekają a urzędnicy przekładają dokumenty?
AKTUALIZACJA: ZBiLK twierdzi, że ma 493 lokale, których remont kosztować miałby 13 mln. Zakładając, że średnio mieszkania te mają po 45 metrów oznaczałoby to po 585 zł/m2 remontu. To bardzo dużo, bo w tej kwocie możliwy jest kapitalny remont: z wymianą elektryki, hydrauliki, gładzeniem ścian, położeniem tanich podłóg i wykafelkowaniem łazienek. Przy niskim standardzie oznaczałoby to nawet wymianę okien czy stolarki. Jednocześnie ZBiLK twierdzi, że płaci zaledwie po 35 tys. zł miesięcznie za utrzymanie tych mieszkań, co oznacza, że mieszkanie kosztuje go po 70 zł/miesiąc. Jestem niezmiernie ciekaw, jak to jest możliwe. Rozumiem, że ZBiLK nie wlicza utraconych korzyści w formie czynszu, jaki powinien pobierać. Ale sam fundusz remontowy i opłaty bieżące do wspólnot są chyba większe... no, może mniejsze, jeśli ZBiLK nie płaci funduszu i czeka na wyroki i dopiero wtedy uiszcza swoje długi. Zadziwiające są te różnice....
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Podyskutuj lub skomentuj - chatroom
Try Relay: the free SMS and picture text app for iPhone.