Czy pisanie bloga, na którym w połowie wpisów, w sposób konstruktywnie krytyczny, omawia się różne kwestie
opłaca się? Szczerze wątpię. Trzeba sporo zacięcia, żeby jawnie, pod nazwiskiem omawiać np. miejskie problemy a następnie sugerować rozwiązania. Zawsze znajdą się tacy, którym w ten sposób nadepnie się na odcisk i uznają, że jest to "czepianie się". A gdy się poda zgoła oczywiste (nawet dla kogoś o przeciętnej wiedzy) rozwiązanie, to padnie oskarżenie o besserwisserstwo.
Standardem dyskusji w Internecie jest podważanie prawa do osobistej oceny. Zdarzało się, że odmawiano mi prawa do wyrażania opinii o tym, co mi się podoba lub nie w architekturze, bo o niej mogą pisywać tylko architekci a nie podatnicy finansujący ich pracę. Wspomnienie przeciekającego dachu było traktowane jak osobista zniewaga wobec autorytetu branży... Niektórym wydaje się, że nie wolno mi pisać o korkach na drogach, bo fakt posiadania prawo jazdy to nic wobec fachowców-inżynierów, którzy przez 10 lat nie potrafią wyregulować w mieście świateł. Nie wolno pisać o rozwoju miasta, bo skończenie studiów magisterskich w specjalności gospodarka regionalna jest niczym w porównaniu z brakiem jakiegokolwiek kierunkowego wykształcenia, skoro naród wybrał na radnego czy radną...
Nie chodzi już nawet o to, że wyrażanie niepopularnej opinii jest źle odbierane. Chodzi o to, że autor miewa do czynienia wręcz z dyskryminacją intelektualną, rodzajem szowinizmu na punkcie wykształcenia formalnego. To zresztą świetny, choć obosieczny chwyt
erystyczny. Tak się bowiem składa, że staram się wypowiadać na tematy, na które "mam papierek" lub którymi zajmowałem się hobbystycznie nie mniej niż kilkaset godzin w życiu. A miewałem różne doświadczenia: kułem beton i lałem beton, acz nie wykładałem kafelek. Wędrowałem samotnie w górach i organizowałem górskie wypady dla większej liczby ludzi. Zjeżdżałem na linie, ale się nie wspinałem. Gotowałem na ognisku i jadałem w dobrych knajpach, ale kucharz ze mnie żaden. Wiem co to maszyna a co to impulsator kinetyczny o napędzie dynamicznym z celownikiem optycznym. Nic nie wiem o okrzemkach a kiedyś pisałem kod w dBase III+. Można by tak długo...
I nikomu nie zamierzam udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Świadectwem moich kompetencji jest to, że nie wypowiadam się, gdy nic nie wiem i potrafię przyznać do błędu. Świadczy o mnie treść a nie deklaracje. To może wkurzać tych, którzy nie mogąc podważyć treści moich wypowiedzi próbują przynajmniej podważyć moje prawo do ich wypowiadania. Czy mnie to śmieszy? Nie bardzo... raczej męczy i smuci, choć osobiście traktuję jako rodzaj "treningu w ignorowaniu". W sumie zazdroszczę niektórym ignorancji i bezmyślnej pewności siebie, czyli czegoś, co niektórzy próbują mi przypisywać, by deprecjonując rozmówcę "wygrać" w dyskusji ;-)
Po co ten osobisty wywód? Otóż ciekaw jestem opinii czytelników nt. tego,
czy warto pisać otwarcie, zgodnie z sumieniem, konstruktywnie krytycznie,
czy może opłacalniej jest się podlizywać, uprawiać wazeliniarstwo, schlebiać poprawnym politycznie gustom, egzaltować się choćby pozornymi sukcesami i poklepywać po plecach z ważnymi ludźmi? Krótko mówiąc: czy opłaca się "pisać jak jest, jak się uważa", czy niezgodnie z własną wiedzą, ale bezkrytycznie, podkreślając wyłącznie mocne i dobre strony? Sukces i wazelina kontra wiedza i krytyczność? A może jedno drugiemu nie przeczy?
Zawsze znajdzie się jeszcze ktoś, kto dopatruje się drugiego dna. Uzna, że niezależnie, czy się człek podlizuje, czy krytykuje chodzi mu o to, by cudzym kosztem wspiąć się wyżej ;-) Że w "naszych czasach" nie można robić czegoś bez interesu, a jeśli go nie widać na pierwszy rzut oka, to znaczy że jest ukryty i większa musi być z tego prywatna korzyść... kto by tak po prostu bezinteresownie coś robił! Skoro ktoś coś pisze, to musi chcieć coś na tym zyskać... Mylę się? ;-)
Zapraszam do ankiety u dołu strony.
Wyniki sondy u dołu wpisu.
AKTUALIZACJA: Po dwóch dniach, po 12 głosach, możliwe jest wyciągnięcie pierwszego wniosku z ankiety: są przynajmniej trzy adresy www anonimizujące / serwery proxy pozwalające oddać głosy w ankiecie na stronie ;-) Żeby ta determinacja czemuś służyła :-D
AKTUALIZACJA 2: W dniu 5 kwietnia 2015 roku czytelnik bloga korzystający z usług dostawcy internetowego Espol postanowił wyrazić DOBITNIE swoje zdanie głosując w ankiecie około 30 razy i wybierając za każdym razem 3. opcję z listy. Gratuluję determinacji i żałuję, że kogoś nie stać na to, by wyrazić swoje zdanie w sposób otwarty a jednocześnie jest tak zdeterminowany by manipulować ankietą klikając w nią przez ca. 3 godziny i marnując czas pozostałych czytelników. Najprościej byłoby skasować ankietę po tym, gdy jej wynik stał się niemiarodajny, ale gdybym chciał to zrobić - zwyczajnie nie zamieszczałbym tej ankiety, formularza kontaktowego, czata, możliwości oceniania poszczególnych postów. Robię to zarówno dla czytelników co dla siebie, a informacja pozostaje po prostu informacją.
Rozważając sytuację postanowiłem, że zwyczajnie przerwę badanie opinii, jeśli taka sytuacja się powtórzy, a wyniki zamieszczę wraz komentarzem. Gram na tym blogu w otwarte karty i szkoda mi tracić swój i moich czytelników czas na infantylne zagrywki.
AKTUALIZACJA 3 - WYNIK: W dniu 27 czerwca zakończyła się sonda dotycząca oceny tekstów. Zagłosowano 269 razy, co jest dotąd rekordem. Uzyskano znaczną polaryzację głosów: 51% popierało styl pisania autora, 40% było przeciwnego zdania, przy czym radykalizm ocen był niższy wśród głosów krytycznych.
Nie obyło się bez problemów z głosowaniem, o czym mowa wyżej, ponownie przeprowadzona analiza pozwoliła z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że w jednym dniu z jednego deskopa o tych samych ustawienia odnotowano ok. 28 wejść - w tym samym dniu nastąpiła zmiana ocen w ankiecie. Na tle całego okresu (włącznie z późniejszymi wejściami) była to aktywność ponadstandardowa.
Taki stan rzeczy stanowi tylko jeszcze jedną przesłankę do stwierdzenia, że ankiety zbierane drogą elektroniczną, o ile nie są zabezpieczone tokenami należy traktować z dużą ostrożnością - niezależnie, czy wynik jest wysoki czy niski. Z drugiej strony to także uwaga, by nie badać najbardziej kontrowersyjnych sądów "wprost", czyli nie zadawać pytań, których obserwowany wynik mobilizowałby respondenta do prób wpłynięcia na końcowe odpowiedzi - a dla mnie, jako również socjologa - pewne wyzwanie i praktyczne doświadczenie. Szczególnie, że wcześniejsze sondy, np. polityczne, wykazywały się wynikiem bardzo zbliżonym do wyborczego, a zatem nie wywoływały takich emocji, jak stosunek do autora bloga ;-)