piątek, 1 marca 2013

Wywóz śmieci od metra kwadratowego czy sześciennego?

Ostatnio prasa doniosła, że radni na Komisji ds. Gospodarki Komunalnej, Ochrony Środowiska i Mienia Urzędu Miasta Szczecina radykalnie zmienili koncepcję naliczania opłaty za odbiór upaństwowionych niedługo śmieci komunalnych...

Dla przypomnienia: w ustawie zapisano 4 możliwości obciążania miaszkańca za oddawanie śmieci. Szczecinianie opowiedzieli się za liczbą zamieszkałych w mieszkaniu, radni wybrali wariant "od ilości zużytej wody" a obecnie chcą zmienić go "od metra kwadratowego mieszkania". Czwartej opcji na szczęście nikt nie rozważał, każda z trzech wymienionych miała swoje wady i zalety, najbardziej sprawiedliwą wydaje mi się opcja powiązania opłaty za śmieci ze zużyciem wody. Ta sprawiedliwość wynika może nie tyle z sensowności takiej realacji, co z kompletnej bezsensowności pozostałych metod.

Dlaczego jednak ostatnio radni zmienili zdanie? Dlaczego chcą opłat od metra kwadratowego?
Ja nie znalazłem w prasie wyjaśnienia, ale komentujący ten pomysł internauci podają ciekawe propozycje. Zacznijmy od tego: jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze... a zatem, kto na takich decyzjach może zyskać lub stracić?

Otóż liczenie opłaty za śmieci od metra sześciennego wody ma dwie zasadnicze wady: ludzie dodatkowo obciążeni opłatą mogą jej wysokość regulować poprzez oszczędzanie wody. Kto na tym traci? Otóż ZWiK, sprzedając mniej wody, będzie miał wyższe koszty utrzymania infrastruktury stałej. Od tego roku ZWiK będzie też spłacał ogromny dług związany z zakończonym programem poprawy wody w Szczecinie, w tym budową oczyszczalni. Drugą wadą jest nierównomierność zużycia sezonowego wody. Nie jest ona tak duża, ale wymaga prognozowania wpływów do budżetu i ich okresowego bilansowania z opłatami za wywóz śmieci. To komplikuje nieznacznie system, ale przede wszystkim nie daje pewności, co do dokładnej kwoty wpływów, do bardzo napiętego szczecińskiego budżetu (pisałem o zadłużeniu spółek miejskich).

Kto zatem zyskuje na liczeniu opłaty za śmieci od metra kwadratowego mieszkania? Otóż zyskują paradoksalnie zarówno statystyczni mieszkańcy Szczecina, co budżet miasta a pośrednio firma, która wygra jeden z czterech obszarów, na który w przetargu podzielono Szczecin. Jak to możliwe, że "statystycznie" wszyscy zyskują?
  • Otóż mieszkańcy nie będą zdeterminowani do oszczędzania wody - więc ZWiK utrzyma wielkość sprzedaży (w ten sposób ekologiczny wymiar tej reformy będzie jeszcze bardziej symboliczny).
  • Mieszkańcy zyskają ;-) ... bo statystycznie będą płacić prawdopodobnie mniej - policz sam. Czemu? Bo opłata rozłożona na powierzchnię mieszkania - w sytuacji, w której z roku na rok ubywa mieszkańców zameldowanych w Szczecinie a przybywa powierzchni mieszkalnej powodować będzie, że albo statystyczny Kowalski będzie dzięki wzrostowi globalnego metrażu w Szczecinie płacił mniej, albo ten wzrost będzie kompensował wzrost kosztów wywozu, albo stanowił coroczny bonus dla firm startujących w przetargu. Pozornie więc cena za metr kwadratowy będzie wolniej rosła, niż gdyby musiała rosnąć w powiązaniu ze zmniejszającą się konsumpcją wody w metrach sześciennych. Szczególnie, gdy rodzice i dzieci mieszkający wspólnie w jednym mieszkaniu wyniosą się "na swoje", ale w obrębie Szczecina. Z góry można odgadnąć, że opłaty "od metra wody" będą rosły pozornie szybciej niż "od metra powierzchni" ;-)
  • Zyska budżet miasta, bo opłata będzie pobierana od doskonale znanych wartości metrażu i będzie prosta do obliczenia i prosta do ściągnięcia a pieniądze będą wpływać systematycznie a może nawet szybciej niż w przypadku tych, które pobiera się w powiązaniu z odczytami licznikowymi, bo np. nakazem płatności na dany dzień roku.
  • Zyskają też firmy odpowiedzialne za wywóz śmieci, bo będą mieć nie tylko dokładną wiedzę, ile miasto jest w stanie pozyskać od mieszkańców, co w dodatku będą mieć komfort stabilnej płatności z budżetu. Ale przede wszystkim - wiedząc, że część mieszkańców wyjeżdza nie wymeldowując się - nie będą musiały odbierać śmieci a opłata od mieszkania nadal będzie spływać.

Kto traci? Bo przecież cudów nie ma...
Stracą właśnie "idący na swoje" a także starsi, zamieszkujący duże powierzchnie. Bo choć średnia będzie podobna, to jednak rozrzut wynikający ze zróżnicowania metrażu na głowę będzie prawdopodobnie większy niż w przypadku zużycia wody. W Szczecinie jest to na mieszkańca około 24,0 - 25,4 m kwadratowych (powierzchnia na 1 mieszkańca Szczecina). Zatem jedna osoba zamieszkująca na 80 metrach będzie płacić 3-4 razy tyle, dwie osoby na 140 metrach 3 razy więcej niż wynosi średnia. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś zużywa 3 lub 4 razy więcej wody (szczególnie po podwyżkach).

Jakie rozwiązanie jest najbardziej uczciwe społecznie? Spośród prostych - z pewnością te związane z ilością zużywanej wody, jest ono też bezwzględnie motywacyjne do proekologicznych zachowań, np. zbierania deszczówki przez posiadaczy domków. W bardziej skomplikowanych metodach, które dopuszcza ustawa - trzeba byłoby rozważyć wysokość opłaty zależną od metrażu, ale z uwzględnieniem jakiejś skali - a to obarczone może być błędem. Nadal jednak ten ostatni sposób byłby najłatwiejszy dla miasta...

Mimochodem:
  • Na forach intenetowych gazet można przeczytać pytanie do radnych, dlaczego chcą organizować przetarg dzieląc Szczecin jedynie na cztery obszary, zamiast na kilknaście? Pojawia się sugestia, że przetargi te są ustawione pod duże firmy posiadające niekwestionowaną pozycję na szczecińskim rynku - w praktyce oznacza to zmniejszenie konkurencji ze strony małych, czasem tańszych firm. W każdym razie nie jest to korzystne dla mieszkańców.
  • Brak jest też informacji, czy wspólnoty lub spółdzielnie, które będą podpisywać na odbiór śmieci umowę z jedną z maksymalnie 4 firm (skoro 4 obszary, to może je wziąć jedna firma lub góra cztery) będą mogły swobodnie, w ramach wewnętrznych regulacji rozliczać zużycie między lokatorami, czy nie. Gdyby tak było, a odbiór odpadów zależał nie od powierzchni pojedynczego mieszkania a np. powierzchni wspólnoty, która sama może uchwałą sobie ustalić społecznie sprawiedliwe zasady podziału opłaty, to system ten mógłby być zupełnie inaczej odbierany.
  • Nie dotarłem też do informacji, gdzie mają stanąć pojemniki na upaństwowione śmieci. Po czyjej stronie będzie leżała dzierżawa terenu pod te pojemniki i opłaty za miejsce na nie - zważywszy, że miasto zmuszało wspólnoty radykalnymi opłatami, do przejmowania podwórek... to może to być dodatkowy temat do rozważań. 
  • Nie znalazłem też nigdzie informacji, ile obecnie wygląda koszt wywozu metra sześciennego śmieci, ile będzie wynosił po wprowadzeniu "upaństwowienia" a ile, gdy przyjdzie w śmieciach spłacać budowę spalarni śmieci. Przyznaję, nie szukałem zbyt wnikliwie.

Jeśli znacie odpowiedź na te pytania lub chcecie wyrazić swoje zdanie, to zapraszam do dyskusji poniżej.


AKTUALIZACJA: Oczywiście technicznie nie ma najmniejszego problemu, żeby zamontować w śmieciarkach wagi do śmieci - w cywilizowanych krajach każda śmieciarka ma takie dość proste i niezawodne urządzenie. Firma odbiera tylko domykający się pojemnik i waży go, żeby sprawdzić, czy nie jest przeładowany (np. gruzem) oraz obliczyć wysokość opłaty. Jest to najbardziej obiektywne działanie - niestety nie znalazło się w ustawie - zatem nie można go zastosować. Szkoda, że najnowocześniejsza i najbardziej logiczna metoda nie została uwzględniona w przepisach.

AKTUALIZACJA: Zmiany nie będzie. Zostaje metoda "od wody" - ale swoją drogą pozostaje pytanie, cóż znów spowodowało kolejną woltę w myśleniu szczecińskich radnych?


poniedziałek, 18 lutego 2013

System zarządzania ruchem, czyli o braku ergonomii na ulicach Szczecina (cz. 3)

W Szczecinie wdrażany jest system zarządzania ruchem, wspominałem o nim, jako o przykładzie rozwiązania nieergonomicznego. Moje krytyczne uwagi dotyczyły przede wszystkim nieczytelnych tablic, na których nie stosuje się układu schematycznego a próbuje się odwzorowywać układ rzeczywisty ulic. Przypomnę też, że moim zdaniem cały ten system jest przestarzały koncepcyjnie a sens miałoby wydanie środków na dostęp do internetu na przystankach... ponadto tablice są nieproporcjonalne do wielkości liter i zwyczajnie bardziej reklamują koncepcję "pływających ogródków" niż informują o czymkolwiek. Ponadto konstrukcje w pasie drogowym są zwyczajnie niezabepieczone w razie wypadku drogowego.

Od tego czasu nieco się zmieniło, minimalnie na lepsze. Po pierwsze zrezygnowano z różnego rodzaju cieków wodnych i trzeciorzędnych uliczek. Skupiono się na głównych kierunkach jazdy i 3-4 wyrazach. Niestety tablice nadal są źle zaprojektowane.

1) Nadal starają się odwzorowywać mapę, co jest kuriozalne, sprzeczne z zasadami projektowania informacji i jej percepcji. Żeby nie być gołosłownym przytaczałem już przykład specjalnie zaprojektowanej, do wyuczonej percepcji człowieka, czcionki autostradowej. Teraz inny przykład, sprzed 80 lat (sic!):
Niejaki Pan Harry Beck rozwiązał problem szczecińskich fachowców i to na skalę znacząco większą niż 3 drogi wjazdowe do Szczecina. Otóż opracował w 1933 roku schematyczną mapę połączeń metra londyńskiego, ponieważ dotychczasowa mapa przestała być czytelna (wikipedia.org). Stara mapa wyglądała tak: mapa z 1932 roku. Nowa mapa wyglądała tak: mapa z 1933 roku
Najwyraźniej ta wiedza nie została przetransferowana i zaimplementowana w Szczecinie. Pomyśleć, że wszelkie prawa autorskie przestają obowiązywać zaledwie po 70 latach ;-)

2) Warto też przypomnieć moją uwagę o liczbie możliwych do zapamiętania w trakcie jazdy informacji. Otóż, od połowy lat 50-tych ubiegłego wieku wiadomo, że pamięć krótkotrwała w praktyce przechowuje około 7 informacji. Różne osoby są w stanie zapamiętać od 5 do 9 kategorii pojęciowych. Określa się to mianem liczby Millera. Jeśli ktoś wątpi i uważa, że na tablicy czytanej przy prędkości około 60-80 km/h można umieścić więcej i bardziej skomplikowanych informacji, to proponuje ćwiczenie na zapamiętanie 7 różnych spraw do załatwienia w danym dniu w tempie potrzebnym na podanie tych spraw za pomocą rówoważników zdań lub pojedynczych pojęć. Jeśli się uda w mniej więcej 10 sekund (albo innej, wylicz sobie sam sokole oko), to jesteś albo po kursie z mnemotechnik, albo masz zadatki na Roberta Kubicę.

Rozwiązanie: Zrezygnować z prób odwzorowania mapy na rzecz ujęcia schematycznego. Podawać czas z dopiskiem "min." lub "minut" a nie stosowanych raczej w geografii glifów: glif minuty w edytorstwie.
Dlaczego prawdopodobnie tak się nie stanie? Ponieważ oznaczałoby to w praktyce, że tak gigantyczne, ciężkie, drogie tablice są zwyczajnie mało użyteczne - wystarczyłyby o połowę mniejsze... i tańsze. Choć może ich ukrytą użyteczność poznamy, o ile zdarzy się jakiś wypadek i zaczną wyświetlać krótkie, czytelne i poprawiające organizację ruchu komunikaty?

Dogrywka: Zupełnie odrębną kwstią jest zabezpieczenie praw autorskich do projektu oraz organizacja kolejnego przetargu na to wątpliwej jakości udogodnienie dla pasażerów komunikacji miejskiej i kierowców samochodów. Bo mają zostać wydane kolejne pieniądze a firmy startujące w przetargu już boją się, czy będą mieć te same szanse co obecny operator: Kurier Szczeciński: Przetargowa zmowa.


piątek, 8 lutego 2013

Pierwsza blogowa frustracja...

Jak chyba każdy prowadzący blog zaczynam zastanawiać się, nad jego sensem i oddziaływaniem. Podobno przeciętny pamiętnik lub blog nie żyje dłużej niż 4 lata, zatem te 4 miesiące to bardzo dobry czas, żeby podzielić się pierwszą refleksją.

Najpierw - dlaczego mnie naszła. Otóż w ostatnim tygodniu, ze względu na przeziębienie musiałem ograniczyć pracę, za to posiedziałem nieco przed komputerem robiąc przegląd prasy i poważnie "mi się odechciało". Nie chodzi o wielką politykę, w której toczy się dość zastępcza dyskusja o związkach partnerskich. Chodzi o lokalne doniesienia prasy nt. skali bezsensownych działań podejmowanych zastępczo przez osoby kierujące różnego rodzaju lokalnymi instytucjami czy samorządami.

Przygnębienie nie było jakieś wielkie, ale doprowadziło do pytania, czy ten blog ma dotyczyć szczecińsko-zachodniopomorskiego grajdołka, czy też ma się wyspecjalizować np. wyłącznie w ergonomii, organizacji pracy, polityce społecznej jako takiej? Poważnym argumentem za tym, żeby tak właśnie się stało jest fakt, że trudno na bieżąco śledzić wszystkie śmiesznostki szczecińskiej rzeczywistości a z drugiej strony to niesprawiedliwe jedne komentować a drugie pozostawiać bez refleksji. Z trzeciej strony - wręcz nie chce się czasami cytować lub komentować niektórych wymysłów, pomysłów i wniosków dzielnych radnych, dyrektorów i innyszych innowatorów rzeczywistości.

Zaniechanie pisania o gospodarce regionalnej, to z kolei grzech przemilczenia. Ale też i "święty spokój". Zaczęcie pisania blogu technicznego, organizatorskiego, poświęconego wyłącznie wiedzy, to niestety przenoszenie pracy na blog a w dodatku zupełnie inna grupa odbiorców. W ten sposób - być może bardziej trafię do fachowców, ale nie spopularyzuje specjalnie wiedzy o ergonomii wśród osób, które o niej niewiele wiedzą.

Wszelkie podpowiedzi mile widziane...


poniedziałek, 28 stycznia 2013

Ile można na kasie w markecie? Czyli rzecz o wydajności pracy

Niejednokrotnie podziwiałem w różnych supermarketach w jak zły sposób organizowane są stanowiska kasowe. Ale inspiracją tego wpisu jest doniesienie Gazety Wyborczej: Strajk w Tesco? Nie chcą skanować 1500 produktów na godzinę. Wcześniej na ten temat też już pisano: Pisk czytnika co 2,25 sekundy. Norma tempa skanowania dla kasjerek w Tesco.

Zatem tym razem nie będę pisał o błędach w konstruowaniu i organizacji samych kas a skupię się na organizacji pracy na stanowisku.

W artykule czytam, że przeciętny pracownik ma kasować w ciągu godziny od 1200 do 1500 artykułów. Związkowcy oczywiście są przeciwni, pracodawca dąży zaś do wzrostu wydajności. Jaka powinna być norma? Jest to bardzo łatwo policzyć - o ile zastosowałoby się naukowe metody - chodzi o wykonanie fotografii dnia roboczego na stanowisku kasjerki (ma to drugorzędne znaczenie) oraz badania chronometrażowego.

Podejrzewam, że pracodawca ma dostęp do statystyk z kas fiskalnych i zwyczajnie wyciągnął z nich jakiś wniosek, przyjął normę np. najszybszej lub średniej kasjerki. W pierwszej lub środkowej godzinie pracy. Jest to oczywiście bardzo dobra metoda, o ile wytypuje się wcześniej stanowisko zgodnie z naukowymi zasadami. Raczej nie podejrzewam kierownictwa, by zwyczajnie wzięło "normę z sufitu". Lub, że wybrało najwyższe możliwe wartości i określiło je jako normę, zgodnie z koncepcją: stachanowca. Niemniej firma, która nie chce strajków nie powinna mieć problemów z podaniem np. 5. i 95. centyla wydajności z kas.

Oprócz złej organizacji stanowisk kasowych w supermarketach, bardzo często zatrudnia się w nich osoby przypadkowe, korzysta się z outsoursingu - jest to ewidentnie strategia kosztowa realizowana przez większość sieci sprzedażowych w Polsce. Zamiast stawiać na wypracowanie metod najefektywniejszej pracy oraz dobre szkolenie - optymalizuje się koszty poprzez zatrudnienie gorzej wyszkolonych, czasami przypadkowych osób do relatywnie prostej pracy. Zwalnia to przeciętnego pracodawcę z odpowiedzialności za pracownika, jego zdrowie, etc. Złą jakość obsługi tłumaczy się wyłącznie niskim poziomem pracowników a nie oszczędzaniem na organizacji stanowisk pracy czy szkoleniach.

Wracając jednak do zasadniczego pytania, czy jest to dużo? Z pewnością można mówić, że wkraczamy przy takich wartościach w zakres monotypowości pracy - czyli w karcie oceny ryzyka, którą pracodawca ma obowiązek przedstawić każdemu pracownikowi powinna być szczegółowa analiza w zakresie zmniejszenia monotypowości pracy.
Ponadto 1200 produktów, to średnio 20 produktów na minutę. Ale to nieprawdziwe dane, należy od nich odliczyć czas na skasowanie pieniędzy (płatność terminalem), rozliczenie bonów, etc. Albo sieć wlicza to w normę godzinową, albo liczy tylko średni czas "od pierwszego produktu do ostatniego" i odlicza czas na kasowanie. Z prasowego doniesienia nie sposób tego wywnioskować, a spotkałem się z różnymi standardami liczenia tej normy.
Zatem potrzebne nam kolejne założenie: od normy nie odlicza się czasu obsługi kasowej, a przeciętny klient ma około 30 produktów w koszyku, co znaczy, że w ciągu godziny kasowanych jest ok. 40 klientów. Jeśli kasowanie pieniędzy trwa choćby 30 sekund, to 40 klientów zabiera 20 z 60 minut. Pozostałe 40 minut pozostaje na skanowanie 1200 produktów, tj. 2 sekundy na produkt.
Norma dotycząca np. szybkości ruch rąk zakłada rozłożenie kart z talią 52 kartową w tzw. tempie normalnym pracy w 30 sekund. Ale jest to norma dla jednolitego, lekkiego produktu, który ma zawsze te same parametry a praca wykonywana jest bez precyzji i żadnych przestojów.
Czy zatem takie tempo jest możliwe do utrzymania? Myślę, że mogłoby być teoretycznie możliwe, ale w praktyce jest ono niezwykle wysokie. Żeby móc takiego tempa wymagać należałoby spełnić kilka postulatów, jedynie w części realnych. Zacznijmy od realnych:
  • towar musiałby mieć metki (kody paskowe) wyraźne, zawsze dające się skanować, łatwe do znalezienia
  • towar musiałby być pakowany w nietłukące się lub trudno tłukące się opakowania
  • ważenie towaru musiałoby być zoptymalizowane bezpośrednio "na kasie" lub wykonywane poza kasą
  • w kasach zawsze musiałby być zapas drobnych, żeby kasjer nie musiał dbać o to, jakie monety wydaje
  • wszelkie wezwania pomocy do kasy powinny się odbywać błyskawicznie
  • kasy powinny być zawsze sprawne, absolutnie zoptymalizowane
  • terminale płatnicze działałby bez żadnych opóźnień 
Te mniej realne, to: szybkie pakowanie przez klientów towaru, szybkie wyciąganie pieniędzy lub karty, kupowanie wyłącznie towaru nietłukącego, z którym nie trzeba się delikatnie obchodzić na taśmie i przy pakowaniu.

Czy odpowiedziałem? Nie, zarysowałem jedynie kontekst tej kwestii. Czy można podać realną wartość - tak - trzeba byłoby dokonać kilkudniowej lub kilkugodzinnej (kamery przemysłowe) analizy nagrań z kas oraz pobrać statystyki a w szerszym kontekście zbadać jakość pracy całego sklepu.

Niestety w strategii niskokosztowej trudno sobie wyobrazić, że sieć handlowa zdecyduje się postawić na konieczną do najlepszej obsługi jakość - prędzej będzie się godzić na niski standard obsługi i udawać, że go optymalizuje poprzez podnoszenie norm ilościowych a nie poprzez optymalizację jakości przechodzącą w ilość.

A tu taka ciekawostka o sieci Wal-Mart, szczególnie podoba mi się ten kawałek o programach optymalizujących sprzedaż ze względu na prognozę pogody: Wal-Mart.





AKTUALIZACJA: Poza mobilizacją pracowników do pracy przyjmowanie norm bywa niekiedy pretekstem umożliwiającym zwolnienia. W niektórych firmach wygórowane plany sprzedażowe lub normy wykonania mają być wyłącznie środkiem presji na pracownika i pozwalać pracodawcy w dowolnym momencie uzasadnić zwolnienie pracownika, który nie realizuje niemożliwych do zrealizowania norm. Przykładowo w ten sposób niektóre firmy i instytucje pozyskują rodziny pracowników, jako klientów. Czy tak jest w tym wypadku? Podkreślę raz jeszcze - trzeba byłoby policzyć. Z naukowego punktu widzenia, aż się prosi, żeby to policzyć...  

AKTUALIZACJA 2: Nie wprowadzono, aż tak drastycznych norm, o czym można przeczytać w artykule: Tesco obniża normy dla kasjerek. Mogą skanować 1250 produktów na godzinę, było 1500.

AKTUALIZACJA 3: W Lidlu strajk i 1800 produków na godzinę? Warto też rzucić okiem na komentarz internauty: dyskont w UK.


Podyskutuj lub skomentuj - chatroom


Try Relay: the free SMS and picture text app for iPhone.